Happy client story

Mój klient pochwalił się na facebooku, że o piątej rano robił zdjęcia dzikom, żerujących pod jego domem.

Długo szukał tego domu…

Przyjechał do Warszawy z innej miejscowości. Znalazł pracę. Postanowił kupić mieszkanie.

Ursynów wydał mu się dzielnicą najdogodniejszą, bo tu było metro i duże sklepy.

Każdemu do szczęścia potrzebne jest coś innego. Mateuszowi – potrzebny był supermarket blisko domu i dobra komunikacja z miejscem pracy. I coś jeszcze, ale o tym, dowiedziałam się później.

Zadzwonił do mnie i tak zaczęła się nasza przygoda. Trwała długo.

Moje rady i zalecenia Mat traktował poważnie. Miał wyobrażenie o mieszkaniu, musiał jedynie zweryfikować zdolność kredytową. Spotkał się więc z doradcą kredytowym, ustalono co trzeba. Rozpoczęłam poszukiwania.

Na każde spotkanie Mat pojawiał się punktualnie. Wnikliwie oglądał mieszkanie i zadawał pytania. Najpierw właścicielom, potem – mnie. Roztrząsaliśmy każdy problem, nawet ten wyimaginowany. Z czasem poznałam historię jego życia. Wiedziałam, że czuł się przy mnie bezpiecznie.

Mijały tygodnie.

Delikatnie zaczęłam sugerować zmianę dzielnicy. Ursynów nie dawał nadziei na znalezienie właściwego mieszkania. Proponowałam więc Matiemu wycieczki do innych dzielnic, ot tak, żeby popatrzył na okolicę. Decyzja do zamieszkanie w miejscu innym niż Ursynów,  musiała zapaść w nim samym.

I w taki oto sposób z Ursynowa przenieśliśmy się na Tarchomin.

Drugi koniec Warszawy. Inny świat.

Metro kończy bieg na Bielanach. Potem krótka podróż tramwajem na drugą stronę Wisły.

Ceny nieruchomości niższe o 30 % a większość budynków nowa, ale najważniejsze, że budowano tam ogromne centrum handlowe.

W krótkim czasie Mateusz obejrzał ze mną kilka mieszkań. Rysował sobie ich plany, robił notatki. Potem jeździł na Tarchomin  o różnych porach dnia, żeby zobaczyć jak się tam żyje.

I przyszła wreszcie ta chwila.

Pewnego wieczoru oglądaliśmy mieszkanie, w którym toczyło się życie. Ciepłe światło, ciche rozmowy i wyjątkowo – dwa pokoje. To był moment, w którym dowiedziałam się, czego mój klient naprawdę chciał. A chciał ciepła rodzinnego i mieszkania na przyszłość.

– To jest to mieszkanie! Jestem gotów. – usłyszałam.

A potem było dużo pytań i ustaleń. Mateusz cieszył się jak dziecko. Było pięknie.

Wszystko potoczyło się gładko. Ustaliliśmy termin umowy przedwstępnej. Strony zajęły się zbieraniem dokumentów.

Los jednak miał ochotę na figiel i do tego żartu dobrze się przygotował.

Przed terminem umowy przedwstępnej, dopilnowałam aby Mat zawiózł swoje dokumenty do doradcy kredytowego, i…całkowita klapa.

Przy pierwszym spotkaniu Mateusz nie powiedział o wszystkim, a doradca nie o wszystko zapytał.

Zdolność kredytowa oczywiście była, ale niższa. To mieszkanie stało się dla Mateusza za drogie. Odbyłam przykrą rozmowę ze sprzedającymi i rozpoczęłam dalsze poszukiwania

Aż w końcu pojawiło się TO ogłoszenie…

Dobra cena i rozkład. Tyle, że w innej agencji, która mieszkanie pozwoliła zobaczyć, ale odmówiła dalszej współpracy.

I znów rozczarowanie…

– Dostaniemy to mieszkanie! – powiedziałam, i tak długo szukałam, aż znalazłam źródło oferty.

A potem słuchałam o planach remontowych. Mat z radością opowiadał, jak wyglądać będzie kuchnia, jakie kafelki będą w łazience i gdzie postawi  kanapę. Rosnący za płotem blok nie przyćmił tej radości. Okazało się też, że mieszkanie było akustyczne a dźwięki życia rodzinnego, toczącego się za ścianą, nie martwiły Mateusza. Dawały mu poczucie, że nie jest sam.

Kilka dni później, z uśmiechem na twarzy złożył podpis na akcie notarialnym, stając się właścicielem swojego marzenia.

Teraz oglądam zdjęcia i czytam komentarze szczęśliwego klienta, który o piątej rano, z własnego balkonu fotografuje dziki.

 

blanka@bdobrowolska.pl

 

Dodaj komentarz