Halina miała wszystkiego dość.
Dość miała byłego męża, z którym wciąż mieszkała pod jednym dachem. Mąż na własny użytek zajmował tylko jeden pokój, ale bywał w kuchni, łazience, był w mieszkaniu.
Miała dość dorosłych synów, którzy wciąż mieszkali w rodzinnym domu. Nie czuli potrzeby zakładania własnych rodzin, czemu się specjalnie nie dziwiła. Mieli taki doskonały przykład życia rodzinnego, które nie układało się prawie od początku, a skończyło się wielkim fiaskiem i pozostawało w tych samych od lat ścianach, nieszczęśliwe.
Miała dość tej samej drogi, jaką pokonywała codziennie: dom, praca, sklep, dom. Mijała codziennie te same budynki. W sklepie osiedlowym ta sama sprzedawczyni, ta sama sąsiadka codziennie mówiła jej dzień dobry. Co wieczór siadała w tym samym fotelu, przed tym samym telewizorem i w taki sam sposób od lat kurczyła się w sobie na dźwięk klucza w zamku.
Postanowiła to zmienić.
Wystarczył jeden telefon, aby zjawił się ktoś z biura nieruchomości. Przyszliśmy tam we dwoje, bo wiadomo było, że mąż Haliny do ludzi łagodnych nie należy .
Blok był zadbany, czyste klatki, nowe windy, portier na parterze. Dziesiąte piętro i w otwartych drzwiach ona, Halina, przykurczona, zasuszona, blada, ze smutkiem w oczach. Weszliśmy.
Oboje doświadczeni w nieruchomościach, widzieliśmy już dużo mieszkań. To należało do gatunku, które określaliśmy mianem „ruina”.
Przestronny przedpokój, wyłożony boazerią, szczyt mody w latach osiemdziesiątych. Boazeria brudna, podniszczona, miejscami odpadła. W kuchni szafki z dużym już doświadczeniem życiowym i ranami w postaci urwanych drzwiczek. Brudna kuchenka, sterty naczyń czekających na umycie. W łazience – brak łazienki. Urwany kran, zardzewiała wanna, cieknący rezerwuar. Parkiet poplamiony, wypaczony, z dużymi ubytkami. Okna brudne i odrapane.
Cztery pary drzwi do pozostałych pomieszczeń, mówiły o liczbie pokoi. Na jednych z nich był skobel i kłódka. Domyśliliśmy się, że to pokój pana domu, teraz nieobecnego. W kolejnym pokoju mieszkało dwóch synów, w trzecim syn z dziewczyną, w czwartym ona, Halina. To był jedyny pokój, do którego można było swobodnie wejść i chwilkę posiedzieć.
Halina opowiedziała nam, jak wygląda sprawa z mieszkaniem. Dowiedzieliśmy się, że ma rozwód i podział majątku i że potrzebuje tylko realizacji tego podziału. Mieszkanie należy do niej, ale męża spłacić musi, tak sąd zdecydował. Mąż podobno już coś tam na oku ma, ona liczy, że dla niej też coś znajdziemy, a synowie, no cóż, dorośli są, pracują, coś sobie wynajmą, może kupią, ale ona już nie będzie się tym martwiła, bo ma dość i chciałaby mieć wreszcie spokój. I kota. Bo o spokój w tym domu to trudno, a kotów nikt, poza nią nie lubi, więc ma dość i chce się wyprowadzić.
Pokazała nam dokumenty, zadeklarowała podpisanie umowy w ciemno, nawet in blanco, kolegę mojego przecież zna, są sąsiadami, to nic, że w innych blokach mieszkają, ale z żoną kolegi to ona w kolejce do sklepu stoi i gadają sobie czasem. Co do ceny i wszystkich innych rzeczy to ona zostawia nam swobodę, nie oszukamy jej przecież, ma zaufanie i już.
Wizytę zakończyliśmy trochę oszołomieni zaufaniem, jakim nas obdarzyła i prawie ślepą wiarą w powodzenie sprzedaży. Myśmy tę wiarę również mieli, ale i świadomość, że cena mieszkania będzie musiała być niższa od rynkowej, bo metraż duży, a mieszkanie w ruinie. Do wymiany wszystko, włącznie z tynkami.
Nie wiedzieliśmy tylko, jak zareaguje na wieść o sprzedaży były mąż. Wiadomo było, że nic w tej sprawie do powiedzenia nie ma, ale w mieszkaniu mieszka i może nie chcieć z niego wyjść. Mieliśmy w głowach obraz nerwowego człowieka, który lubił awantury i na nic się nie zgadzał, oraz utrudniał wszystkim życie, jak mógł i jak umiał. Mieliśmy nadzieję, że nie się nie spotkamy.
Następnego dnia pojawił się w naszym biurze uroczy, zadbany człowiek. Pełen uśmiechów i miłych słów, przedstawił się – były Haliny mąż. Przyszedł, bo już wie od Haliny o sprzedaży i chciałby wyjaśnić rzecz z własnego punktu widzenia.
– Moja była żona to nerwowa kobieta, w szpitalu pracuje, naoglądała się cierpień ludzkich to i smutna w sobie się zrobiła, co spowodowało, że nijak się z nią żyć nie da. Synów wychowała sama. W niczym mnie nie słuchają, żyją po swojemu. Od dawna już nie jestem głową rodziny. Także na rękę jest mi ta sprzedaż. Zresztą w Rembertowie mam już upatrzone mieszkanie, tylko żona do tej pory się nie zgadzała. Sprzedawajcie czym prędzej, zanim Halina się nie rozmyśli. – Pan pouśmiechał się, uścisnął nam dłonie i poszedł.
Kolega znał się na swojej pracy. Napisał ofertę, załączył plan mieszkania, puściliśmy w świat wici. Atrakcyjna lokalizacja i niska cena szybko znalazły aprobatę u poszukujących. Kilka osób mieszkanie obejrzało i jedna złożyła deklarację zakupu. Umówiliśmy się na umowę przedwstępną. Poszło szybko.
Następnego dnia w biurze pojawił się były mąż. Z ogniem w oczach i już od drzwi zaczął wylewać z siebie potok słów:
– Co tu się dzieje? Czemu wszyscy chcą mnie oszukać? Co to za manipulacje? – On się wprawdzie zgodził, ale nie sądził, że to tak szybko nastąpi. Co on teraz ma zrobić, wyjeżdża przecież na kilka dni, wszyscy chcą go oszukać. On na to nie pozwoli!
Próbowaliśmy wytłumaczyć spokojnie, ale bez skutku, pan wciąż na nas pokrzykiwał . Kolega zagroził, że go wyrzuci, jeśli zaraz nie zamilknie. Zamilkł. I znów stał się czarującym i uśmiechniętym człowiekiem i zmienił front.
– Jakże się cieszę, że to już. Żona mnie spłaci, to nowe mieszkanie już się wykańcza. Mógłbym nawet jutro się wyprowadzić, mam gdzie zamieszkać. Och jak to dobrze, żeście państwo tak szybko się uwinęli. – osłupieliśmy.
Takich wizyt mieliśmy jeszcze kilka. Niestabilność emocjonalna pana wstrząsnęła mną mocno. Zrozumiałam Halinę. Też miałam dość.
Kilka dni później odbyła się umowa przedwstępna, a miesiąc później akt notarialny. Na akt stawił się również były mąż. Nie rozmawiał z Haliną, siedzieli po dwóch stronach stołu. Po podpisaniu aktu pan warknął: – nareszcie! Uwolnię się od ciebie i twoich synów. Nie będę was musiał oglądać.
Nie wiem, czy Halinie zrobiło się przykro, ja śpiewałabym z radości, gdy bym musiała i mogła uwolnić się do takiego człowieka. Halina uroniła łezkę,trudno było zgadnąć, czy było to z radości, czy z żalu. Zapłaciła nam wynagrodzenie i zaraz potem uśmiechnęła się szeroko. Zaczynał się nowy etap w jej życiu.
Już po wyjściu zadeklarowała, że już tak łatwo to ona nikomu nie zaufa, bo widzi, że wszyscy próbują ją wykorzystać. Nie wiedziałam, czy ma na myśli nas, czy tylko byłego męża i synów, którzy wreszcie zamieszkali osobno.
W oczekiwaniu na akt szukaliśmy dla niej mieszkania. Pieniędzy miała mało, więc nie było jej stać na zbyt duże. Obejrzała kilka z moim kolegą. Wybrała jedno, o dziwo blisko swojego starego miejsca zamieszkania.
Umowę przedwstępną podpisała szybko. Kilka dni później pojawiły się na koncie pieniądze ze sprzedaży mieszkania. Przelała byłemu mężowi należną mu część, resztę wypłaciła, bo postanowiła bankowi nie ufać.
Przygotowaliśmy ją do aktu. Gotówkę na ten akt przywiozła w reklamówce, tramwajem. Nie wiedzieliśmy, że sprzedający mieszkanie pan, umówił się z Haliną na gotówkę właśnie. Nie wiedzieliśmy też, że oboje ustalili nową cenę…
Już w kancelarii notarialnej podczas czytania aktu, pan tubalnym głosem oświadczył, że ustalenia się zmieniły, cena jest niższa o 50 tysięcy. Mieszkanie jest do remontu , nie jest tyle warte, ile on chciał. Sprawę przemyślał, przecież pani Halina to biedna osoba, tyle wycierpiała i on jej cenę obniża i już. Kuriozalna sytuacja…mieszkanie warte 200 tysięcy, on obniża cenę o ¼, a Halina ma pieniądze w reklamówce. Przyszło mi do głowy, że to się jakoś ze sobą splata. Poprosiłam o chwilę przerwy i rozmowę w cztery oczy.
– Pani Halino, na co się umówiliście, niech mi pani powie? – Halina szarpnęła się w sobie, potrząsnęła głową i powiedziała:
– To przecież ludzki człowiek, mieszkamy oboje w tej samej dzielnicy, dobrze mu z oczu patrzy. Spotkaliśmy się i długo rozmawialiśmy. Opowiadałam mu o swoim życiu, to się zlitował i cenę dał niższą. To człowiek przyzwoity, ja mu ufam, krzywdy mi nie zrobi, a ja zapłacę mniej podatku. – Już wiedziałam, że ta reklamówka skrywa 200 tysięcy, a pan chce uniknąć podatku od sprzedaży. Kupił mieszkanie okazyjnie, sprzedaje teraz z zyskiem, ale w akcie będzie cena, jaką za mieszkanie zapłacił on. Nie ma zysku, nie ma podatku…
Powiedziałam Halinie, że to solidnie zaniżona cena, mogą być kłopoty. Urząd skarbowy może zechcieć cenę zweryfikować i zażądać dopłaty do podatku. Ona jednak powtarzała jak mantrę:
– to przyzwoity człowiek, krzywdy mi nie zrobi, taniej mi sprzedaje, jeszcze trochę mi zostanie na meble.
Cóż było robić? Poradziłam, by sfotografowała mieszkanie i trzymała wszystkie rachunki za remont, tak na wszelki wypadek.
Akt podpisano. Na czas liczenia pieniędzy wyproszono nas z gabinetu. Stało się. Pan wyszedł z reklamówką pełną pieniędzy, Halina z aktem własności i radością. Pełna zaufania ściskała klucze do nowego mieszkania.
Kilka lat później dowiedziałam się, że urząd skarbowy cenę zweryfikował…